Przechodnie zatrzymywali się pod rozświetlonymi oknami tego gdańskiego domu. Powszechnie bowiem wiadomym było, że tu właśnie odbywa się tak istotna dla kupców i mieszczan narada.
Drakońskie, sięgające 30% cła na towary, jakie narzucili Szwedzi blokujący port, fatalnie wpływały na handlową kondycję Gdańska, obroty zmalały, podobnie jak ruch na Motławie. Miasto nadal pozostawało w rękach polskich, dając jednocześnie schronienie królewskiej flocie, ale ta sytuacja nie mogła przecież trwać wiecznie. Owszem okręty polskie pod dowództwem admirała Wilhelma Appelmanna walnie przyczyniły się do odbicia z rąk szwedzkich Pucka, a także omijając blokadę wyruszały w morze zagrażając szwedzkim konwojom, niemniej jednak czas był najwyższy, aby zetrzeć się ze szwedzką armadą. Trzeba jedynie wybrać odpowiedni moment. A ten właśnie nastąpił.
W owym obserwowanym przez mieszkańców Gdańska domu zebrali się na naradzie ludzie, którzy następnego dnia mieli wyruszyć, by stoczyć bitwę z okrętami wroga. Dotychczasowy dowódca admirał Wilhelm Appelmann zmożony ciężką chorobą nie był w stanie prowadzić polskich okrętów do boju. Jego miejsce, na skutek decyzji komisarzy królewskich zajął Arend Dickmann i to w jego domu trwała narada wojenna. Uczestniczyli w niej, oprócz gospodarza, dowódca piechoty morskiej kapitan Jan Storch, dowódca artylerii okrętowej kapitan Herman Witte oraz kilku szyprów z mniejszych okrętów stanowiących trzon polskiej eskadry.
Służba napełniała kryształowe kieliszki gdańską wódką. Jako zakąskę podano kilka rodzajów bałtyckich śledzi. Atmosfera robiła się coraz gorętsza. W miarę jak ubywało gorzałki w karafkach euforia sięgała sufitu. Wznoszono toasty. - Na pohybel Szwedom! - pokrzykiwano. Wszyscy jednak czekali na potrawę można ją nazwać "koronną". Wreszcie na stół podano owo danie. Był to zając, a właściwie zające, przygotowane na sposób "polski", czyli w śmietanowym sosie. Admirał Arend Dickmann wstał, uciszył towarzystwo i podnosząc kieliszek, w którym połyskiwały drobiny złota, powiedział. - Przyjaciele! Tak jak dzisiaj dzielnie się sprawimy z owym szarakiem, tak jutro staniemy wobec szwedzkiej potęgi. Zapewniam was – zwyciężymy, bowiem po naszej stronie jest racja! Lekko podchmielony Jan Storch zakrzyknął na to z nieskrywanym entuzjazmem – Dziś zając w śmietanie z buraczkami, jutro na stół podamy Szwedów w buraczkach!
Następnego dnia, czyli 28 listopada 1627 roku, polska flota wypłynęła by spotkać się z wrogiem. Na czele eskadry płynął admiralski „Święty Jerzy”, na którym powiewała czerwona bandera z olbrzymim orłem białym. Starcie nastąpiło na wysokości Oliwy. Polacy odnieśli zwycięstwo, zdobyto abordażem flagowy galeon „Tigern”, drugi okręt szwedzki „Solen” wyleciał w powietrze. Radość zwycięstwa zmąciła śmierć dzielnego Admirała Arendta Dickmanna. Poległ on od oddanej pomyłkowo salwy z polskiego okrętu „Król Dawid”. Szwedzi czmychnęli, polska eskadra tryumfalnie wróciła do bazy w Wisłoujściu, wiodąc zdobyty „Tigern”.
Arend Dickmann nazywany jest współcześnie polskim Nelsonem. Czy zatem, jeśli owemu słynnemu angielskiemu żeglarzowi poświęcono zrazy „po nelsońsku”, nie moglibyśmy naszego bohatera uczcić arcypolskim zającem w śmietanie? Zając a la admirał Dickmann – to przecież brzmi całkiem dobrze!
Zając a la admirał Dickmann Sprawionego zająca dzielimy na części, najprościej w ten sposób, że odcinamy część przednią z nogami, następnie comber oddzielamy od nóg tylnych, a te „skoki” rozdzielamy. Przygotujemy teraz zalewę, czyli tzw. bejc. W tym celu kroimy jedną lub dwie cebule na talarki, dodajemy do niej kilka ziaren ziela angielskiego, dwa listki bobkowe, trochę ziaren czarnego pieprzu, a także jeden ząbek czosnku, solimy. Zalewamy mniej więcej litrem wody i gotujemy przez 15 minut, aż całość nabierze smaku, a cebula będzie miękka. Studzimy, gdy przestygnie dolewamy pół szklanki octu winnego. Części zająca układamy w naczyniu, koniecznie emaliowanym lub ceramicznym, zalewamy przygotowanym „bejcem” (powinno go być co najmniej tyle, aby wszystkie części zająca były nim przykryte) i odstawiamy w chłodne miejsce na dwa-trzy dni. Mniej więcej dwa razy w ciągu dnia kawałki mięsa obracamy. Po tym czasie wyciągamy zająca z zalewy i każdy kawałek obsmażamy na rozgrzanym tłuszczu – oleju, aż się zrumieni. Mięso wkładamy do głębokiej patelni. Do tej, w której obsmażaliśmy wlewamy część zalewy i rozpuszczamy w niej pozostałości smażenia. Wlewamy to wszystko do naczynia z zającem, dodajemy cebulę z marynaty i część „bejcu”. Stawiamy na ogniu i dusimy pod przykryciem. Gdy płynu ubywa, uzupełniamy go resztą zalewy. Jak mięso zmięknie, zaprawiamy sos śmietaną z odrobiną mąki, jeszcze przez chwilę gotujemy i podajemy, najlepiej z makaronem lub z pure ziemniaczanym. Świetnym dodatkiem są tarte buraczki. |