Flagowy „Vangaurd” dzielnie pruł fale Morza Śródziemnego. Za nim podążało 13 innych brytyjskich linowców. Kontradmirał Horatio Nelson starannie maskował zdenerwowanie. Już od kilkudziesięciu dni trwały poszukiwania floty francuskiej, przewożącej armię pod dowództwem generała Bonaparte. Nelson wiedział, że Napoleon wraz ze swoimi żołnierzami wypłynął z Tulonu, ale gdzie się udał – to była niewiadoma. Pozostawało jedno, przeczesywać morze w poszukiwaniu nieprzyjaciela.
Gdy dotarł na Maltę okazało się, że dzień wcześniej armada francuska opuściła wyspę, pozostawiając na niej swój garnizon liczący 4000 żołnierzy. Kontradmirał zdecydował się skierować swoje okręty w stronę Aleksandrii.
Wierny steward Nelsona miał inny kłopot, otóż skończyły mu się zapasy dżemu pomarańczowego, dostarczonego na pokład przez Lady Hamilton, a był to ulubiony przysmak dowódcy floty, bez którego nie wyobrażał sobie śniadania. Niepokój stewarda wywoływał także stan przechowywanych w spiżarni pomarańczy, jakie kupił podczas pobytu na Sycylii. Trzeba było je codziennie przeglądać, wybierając te, które wykazywały pierwsze oznaki psucia. Jeden nadgniły owoc może zarazić przecież cały zapas. Tym razem odkrył ich kilka. Z jednej strony to go zmartwiło, z drugiej nasunęło mu prosty pomysł. Z tych paru jeszcze nie do końca nadpsutych pomarańczy można przecież zrobić znakomity dżem, który godnie zastąpi ten od Lady Hamilton.
Kilka dni później, 1 sierpnia 1798 roku, Nelson dopadł francuzów w rejonie Abukiru. Choć zbliżał się wieczór wydał rozkaz ataku, czym całkowicie zaskoczył admirała Brueysa. Po czterech godzinach morderczej walki flota ekspedycyjna została całkowicie zniszczona. Z pogromu ocalały, oprócz dwóch fregat, jedynie dwa liniowce wyprowadzone w morze przez Villeneuve`a.
Horatio Nelson zapewnił sobie trwałe i pierwszorzędne miejsce w historii bitew morskich. W historii kulinarnej znajdziemy jego nazwisko przy słynnych „zrazach a`la Nelson”, teraz powinno ono pojawić się także przy dżemie z pomarańczy.
Dżem z pomarańczy dla Horatio Nelsona
Kilka pomarańczy, mogą być „nie pierwszej świeżości” (to nie przeszkadza, a nawet pomaga, bowiem w tym dżemie istotna jest odrobina goryczki), należy obrać ze skóry, a miąższ pokroić drobno i umieścić w rondlu o grubym dnie. Dodajemy do tego wyciśnięty z jednej lub dwu pomarańczy sok. Całość posypujemy cukrem, można także dodać trochę świeżego startego imbiru lub, jeśli ktoś lubi ostre dżemy, odrobinę chili. Rondel stawiamy na niewielkim ogniu i smażymy, od czasu do czasu mieszając. W trakcie smażenia kosztujemy, czy nasz dżem jest dostatecznie słodki, jeśli nie - dosypujemy cukier. Gdy większa część płynu odparuje, a dżem zacznie być już całkiem gęsty, kończymy smażenie. Tak przygotowany dżem nie nadaje się oczywiście do długiego przechowywania, ale jest łatwy w przygotowaniu, nawet podczas rejsu jachtem.