Składanie oraz stawianie masztu zawsze jest ciekawym widowiskiem, a w wykonaniu mniej biegłych żeglarzy, przypomina nieco małą apokalipsę: coś się wali, coś się pląta, czyjaś noga/palec/telefon ulega zmiażdżeniu, a wszystko to przy akompaniamencie rozpaczliwie wykrzykiwanych komend człowieka, który usiłuje uratować sytuację, łódkę, a przede wszystkim palec (zwłaszcza, jeśli należy do niego).
Oczywiście, ćwiczenie czyni mistrza; nie należy więc poddawać się po pierwszym złamaniu masztu czy też zerwaniu linii energetycznej. Nauka na błędach jest ponoć najbardziej skutecznym sposobem przyswajania wiedzy, co nie znaczy, że jest najprzyjemniejszym. Zanim więc dojdzie do mniej lub bardziej spektakularnej katastrofy, proponuję zapoznać się z poniższą instrukcją składania i stawiania masztu.
KŁADZENIE MASZTUDobra wiadomość jest taka, że dziś jest to znacznie łatwiejsze, niż jeszcze kilka lub kilkanaście lat temu. Współczesne łódki mają na stałe zamontowaną bramkę, która znacznie ułatwia całą operację - co jednak nie znaczy, że zawsze obejdzie się bez ofiar.
Przede wszystkim, zanim złożymy maszt, należałoby zrzucić żagle oraz je sklarować. Oczywiście, zwały płótna, walające się po pokładzie, nie mają wpływu na dobrostan masztu, ani bramki; oddziałują za to na żeglarzy, którzy niechybnie się w nie zaplączą, wydzwonią zębami i przestaną zajmować się masztem, a nawet wspomnianym palcem (w końcu zęby są ważniejsze). Żagle dobrze jest więc mimo wszystko sklarować, tym bardziej, że mamy do dyspozycji rolfoki, lazy jacki i inne udogodnienia, więc powinno to zająć najwyżej 5 minut (nie licząc czasu na zrastanie się palca).
Kolejną czynnością jest odpięcie bomu. Niestety, wielu żeglarzy albo o tym zapomina, albo z premedytacją olewa. Niekiedy udaje się położyć bom na burcie bez wyłamywania go, ale nie zawsze konstrukcja na to pozwala. A jeśli nie wiemy, czy pozwoli (bo to nie nasza łódka), lepiej nie próbować i bom jednak wypiąć. Aby udało się przeprowadzić to w miarę sprawnie, należy wcześniej poluzować szoty grota, linki od lazy jacka i topenantę.
Dopiero wtedy odpinamy bom, strzegąc przetyczki i zawleczki, jak niepodległości, albo nawet więcej - jak własnego smartfona. Na wszelki wypadek dobrze jest ustalić regułę, że ten, kto je utopi, opróżnia toaletę chemiczną, albo do końca rejsu szoruje gary. Ważne, aby powiało grozą i pozwoliło zrozumieć powagę sytuacji. Odpięty bom umieszczamy w miejscu, gdzie nie będzie przeszkadzał, czyli gdzieś na burcie, gdzie cichutko przeleży sobie całą operację nie niepokojony i nie deptany przez nikogo.
Następnie musimy zlokalizować linę, służącą do składania masztu. Wierzcie albo nie, ale jest taka; tak, na waszej łódce też. I wcale nie trzeba zgadywać która to, ale dokładnie się przyjrzeć – to ta sama, która zaczyna się na bloczkach, umieszczonych na bramce. A skoro już tam będziemy, warto zauważyć, że tam też jest zawleczka i przetyczka. Aby złożyć maszt, należy je wyjąć - i nie zgubić – chyba, że do końca rejsu chcemy pływać na silniku. Kolejną czynnością jest odknagowanie linki od rolfoka, która mogłaby mocno utrudnić nam całą operację.
Dopiero teraz kładziemy maszt, czyli... na początku luzujemy linę do kładzenia masztu. Jak ciężko idzie, można DELIKATNIE pociągnąć ręką za achtersztag, żeby maszt zrozumiał, czego od niego chcemy i uprzejmie zaczął się chylić ku rufie. Co ważne, nie robimy nic na siłę – jeżeli coś nie idzie, to znaczy, że którąś linę, przetyczkę czy knagę pominęliśmy i zamiast się szarpać, należy sprawdzić którą i naprawić błąd, zanim narobimy szkód. Luzujemy linę, jednocześnie łapiąc coraz bardziej luźne wanty, aż do chwili, kiedy maszt możemy złapać ręką. Wtedy kierujemy go tak, by trafił na właściwe miejsce, czyli na sztycę zamontowaną na rufie. Pozostaje nam przywiązać wszystko, co poluzowaliśmy razem z masztem, czyli wanty, topenantę i achtersztag i.. gotowe. Prawda, że prościzna?
STAWIANIE MASZTU
Czynność stawiania masztu jest, wbrew pozorom, znacznie prostsza, niż jego składanie – wystarczy odtworzyć wykonane czynności w odwrotnej kolejności (zupełnie jak w pewnym sławnym filmiku z obecnym prezydentem). Zaczynamy więc od odwiązania want, topenanty i achtersztagu. Na początku musimy przytrzymywać je ręką i popuszczać w miarę stawiania masztu. Aby maszt ponownie wstał, należy użyć tej samej liny, której używaliśmy do jego kładzenia. Wybieramy ją POWOLI, dziękując naszym przodkom za odkrycie kilku praw fizyki oraz wynalezienie prostych, acz genialnych urządzeń: bramki, kabestanu i korby, dzięki czemu nie musimy wykazywać się jakąś szczególną tężyzną fizyczną. Korbą pracujemy ostrożnie i powoli, delektując się powstającym masztem oraz mając na uwadze luźne jeszcze wanty, liny i linki, które lubią zaplątywać się o wszelkie wystające elementy.
Kiedy maszt już stoi, blokujemy go, umieszczając w bloczkach na bramce wyjętą uprzednio (i nie utopioną!) przetyczkę i zawleczkę. Pozostaje nam zamontować bom, zaczynając od wsunięcia pełzaczy w likszparę, a następnie wybierając luz na wszelkich linach, które jego są. I gotowe. Maszt stoi, palec się zrasta, a instrukcja... też jest dla ludzi, a nawet dla żeglarzy. Spoko, nikomu nie powiemy, że ją przeczytaliście :)