Pływając sobie po śródlądziu, często nie doceniamy faktu, że praktycznie przez cały czas widzimy brzeg. Fakt, nie zawsze jest to brzeg przyjazny, bowiem gościnność właścicieli przylegających do wody działek jest wręcz legendarna, a własnej, osobistej kei są gotowi bronić jak niepodległości.
Tym niemniej, zawsze jakiś ląd znajdziemy, a jak się dobrze rozejrzymy, zlokalizujemy też znajdujące się na nim użyteczne elementy, o które można zaczepić cumę - na przykład znak „zakaz cumowania”. Wszystko to sprawia, że można odbyć trzytygodniowy, mazurski rejs, nawet nie zdając sobie sprawy z przykrego faktu, że w ogóle nie posiadamy na pokładzie kotwicy.
Jeśli natomiast zdarzy nam się popłynąć na morze, prawdopodobnie będziemy zmuszeni zaprzyjaźnić się z kotwicą i używać jej znacznie częściej. I tu zaczynają się schody – o ile bowiem na Mazurach wystarczy płynnym ruchem ciepnąć żelastwo do wody i można liczyć, że w końcu o coś się zaczepi (a jak nie, to trudno, daleko nie odpłyniemy), o tyle na morzu pasowałoby jednak porządnie przytwierdzić się do dna. W przeciwnym wypadku może się okazać, że rano obudzimy się gdzie indziej, niż poszliśmy spać – na przykład na skałach, albo na środku statkostrady, a nie łudźmy się, że nasz jachcik będzie stanowił jakąś przeszkodę dla kontenerowca, którego załoga nawet nie zauważy, że nas staranowała. Jak zatem powinna wyglądać prawidłowo wykonana procedura parkowania na kotwicy?
Grunt to dobra miejscówkaPrzede wszystkim, powinniśmy znaleźć miejsce, które się do parkowania nadaje, zaś poszukiwania należy rozpocząć od... sprawdzenia prognozy pogody. OK, brzmi to co najmniej dziwnie, ale wbrew pozorom, ma sens. Od tego, czego się dowiemy, zależy bowiem rodzaj kotwicowiska, na jakie należy się udać. Jeśli pogoda ma być dobra, w zupełności wystarczy nam płytka, otwarta zatoczka. Jeżeli natomiast przewidywany jest sztorm albo inny program rozrywkowy, będziemy musieli poszukać bardziej osłoniętego miejsca, w którym nie będzie nami majtało i zasłużone wieczorne piwo nam się nie wyleje. W poszukiwaniach miejsca na kotwiczenie przydatna jest też w miarę dokładna (i aktualna!) mapa, z zaznaczonymi potencjalnymi parkingami. Jeśli, mimo wszystko, nie umiemy się zdecydować, najlepiej jest skorzystać z wiedzy innych i kotwiczyć tam, gdzie ktoś już zaparkował. W kupie jest - jak wiadomo - raźniej, a już na pewno weselej.
Wizja lokalnaKiedy ustaliliśmy, gdzie się zatrzymamy, płyniemy tam i sprawdzamy, czy z bliska nasza wypatrzona miejscówka wygląda tak dobrze, jak się spodziewaliśmy. Jeżeli rzeczywiście jest fajnie, nikt do nas nie strzela i ogólnie wszystko gra, przystępujemy do właściwych manewrów: podpływamy na bezpieczną odległość i hamujemy, czyli stajemy pod wiatr. Zaraz padnie pytanie, jakaż to odległość jest bezpieczna? To zależy od kilku czynników: ukształtowania terenu, rodzaju dna, ilości i położenia innych łódek oraz od naszego zdrowego rozsądku. Generalnie, bezpieczna odległość to taka, żeby nas nie wrzuciło na skały, ani żebyśmy nie zaryli brzuchem w dno. Do dobrego tonu należy też uniknięcie zderzenia z inną łódką :) Powinniśmy mieć pod sobą nie więcej, jak kilkanaście metrów wody, zaś wokół tyle miejsca, by kot sąsiadów nie mógł dokonać u nas abordażu.
No to siup!Kiedy uznamy, że jesteśmy w z grubsza odpowiednim miejscu, rzucamy kotwicę. Zanim jednak wrzucimy żelastwo do wody, zastanówmy się, co może się stać najgorszego (oprócz, rzecz jasna, upuszczenia go sobie na stopę)? Tak. Po pewnym czasie kotwica może puścić. Aby nie puściła, powinniśmy dać jej szansę i zaparkować w taki sposób, by siły przyrody i prawa fizyki jak najmniej ją sponiewierały i nie wyrywały jej z dna. W tym celu należy:
Rzucić kotwicę Z DZIOBU. Dzięki temu, nasza łódka będzie ustawiać się dziobem do wiatru oraz do fal, stawiając siłom natury mniejszy opór. A mniejszy opór oznacza, że kotwica dłużej wytrzyma tam, gdzie ją umieściliśmy i nocą nie odpłyniemy w siną dal.
Wydać 3, a nawet 4 razy więcej łańcucha, niż wynosi głębokość w tym miejscu. Po co aż tyle? Po to, by łańcuch układał się jak najbardziej poziomo, dzięki czemu siła, wyciągająca kotwicę z dna, będzie mniejsza. Szacując długość łańcucha, powinniśmy wziąć pod uwagę również wysokość dziobu i ewentualne pływy, warto więc mieć świadomość parametrów łódki oraz miejscówki.
Mała wsteczKiedy kotwica jest rzucona, należy lekko naprężyć łańcuch. W tym celu wrzucamy wsteczny i cofamy się trochę, pamiętając, by ciągle trzymać dziób pod wiatr. Kiedy łańcuch się napręży i kotwica porządnie zahaczy się o dno - otwieramy szampana i świętujemy nasz mały sukces.
I teraz się okaże, czy odległość od innych łódek jest odpowiednia – jeśli na uroczy dźwięk „puf!”, wydawany przez korek, sąsiedzi zjawią się szybciej, niż zdążymy napełnić kieliszki, będzie to oznaczać, że stoimy za blisko i następnym razem należy zachować większy dystans. Niezależnie jednak od tego, jak przyjaźni okażą się nowi znajomi, jak urocze będą widoki i jak bardzo już nic nam się nie chce, pamiętajmy o żelaznych zasadach bezpieczeństwa: zapalmy światło kotwiczne i włączmy kotwiczny alarm, a dopiero potem przystępujmy do integracji.