O Titanicu słyszał chyba każdy, ze szczególnym uwzględnieniem fanek pana di Caprio, który bohatersko zatonął, ponieważ jego luba nie była uprzejma lekko przesunąć się na tratwie. Cóż, życie.Jednakże Titanic zdominował wyobrażenia o morskich katastrofach na długo przed tym, nim nakręcono sławny film. Trudno dociekać, na ile był to efekt zawiści (w końcu statek miał być największy na świecie i w dodatku niezatapialny – a zawsze to ciekawie popatrzyć, jak komuś się powinęła noga; zwłaszcza jeśli zgrzeszył pychą), a na ile współczucia, bo większość ofiar stanowili stosunkowo biedni ludzie, udający się do Nowego Jorku za pracą i chlebem.
W sumie w katastrofie Titanica zginęło 1500 osób. A to o wiele mniej, niż wynosi liczba ofiar Bałtyckich Trojaczków: „Gustloffa", „Steubena" i „Goi". Te statki, zwane też Bałtyckimi Titanicami, pochłonęły w sumie 12 razy więcej ofiar, niż Titanic.
Zobaczmy, jak do tego doszło – i dlaczego świat zupełnie im nie współczuł.
Biedne, zielone ludziki...
Właściwie to nie zielone, ale czarne; zarówno pod względem charakteru, jak i wyglądu. Większość z nich paradowała bowiem w gustownych, czarnych mundurach i skórzanych płaszczach, zaprojektowanych przez samego... Hugo Bossa.
O ile pasażerami Titanica byli ludzie rożnych narodowości, wieku i profesji, o tyle Bałtyckie Trojaczki wiozły nieco bardziej wyselekcjonowany towar, a mianowicie: niemieckich oficerów. Pardon, nazistowskich. A to, że wszyscy mówili po niemiecku, to czysty przypadek przecież :)
Co więcej, wspomniani żołnierze raczej nie byli bohaterami. Po pierwsze, musieli się czymś bardzo narazić, skoro Tysiącletnia Rzesza wysłała ich na znienawidzony front wschodni. Po drugie, znaleźli się na Trojaczkach, bo uciekali z rzeczonego frontu z podkulonymi ogonami.
A ponieważ rzecz miała miejsce pod koniec wojny, kiedy świat już od kilku lat mógł oglądać wyczyny dzielnych Ubermensh, raczej trudno się dziwić, że ludzkość nie umiała skrzesać w sobie współczucia dla ich ciężkiego losu.
Groźny wujaszek Stalin
Józef S. lubił porywać tłumy nie mniej, iż jego konkurent (a kiedyś kumpel) Adolf H. To pewnie wąsik tak działa na ludzi. W 1944 roku Stalin, widząc, że ewidentnie wygrywa tę wojnę, popełnił takie oto przemówienie: „Zabijajcie Niemców, zanim zdążą podpalić następnych sto wsi. Zabijajcie ich za to, co zrobili i co jeszcze zamierzają zrobić! Ukarzcie hitlerowskie bestie, pomścijcie wszystkich”. I tak dalej w tym stylu.
Pomimo, że słowa te wygłoszone zostały po rosyjsku, największe wrażenie zrobiły na Niemcach, którzy postanowili natychmiast rozpocząć tzw. akcję Hannibal i ewakuować swoich oficerów z Prus Wschodnich drogą morską.
Do ucieczki posłużyć miały trzy statki: „Steuben”, „Gustloff” oraz „Goya”. Plan był w zasadzie dobry, gdyby nie pewien szczegół, a mianowicie... rosyjska „dusza” jednego z sowieckich kapitanów. Czyli kombinacja ułańskiej fantazji, zamiłowania do płci przeciwnej oraz typowo słowiański opór względem sztywnych norm. Coś takiego po prostu musiało sprowadzić kłopoty. I sprowadziło.
Jak to kapitan przykozaczył...
W czasie wojny na Bałtyku śmigały różne groźne jednostki, a pośród nich – sowiecki okręt podwodny S-13, dowodzony przez kpt. Aleksandra Marinesko. I tak się pechowo dla Trojaczków złożyło, że kapitan Aleksander był bardzo ciekawym człowiekiem, który popadł w niełaskę dowództwa, skutkiem czego koniecznie musiał się wykazać.
Był zresztą całkiem zdolnym i lubianym przez załogę dowódcą, szybko piął się po szczeblach wojskowej kariery i ogólnie rzecz biorąc, nic nie mogło go zatrzymać. No, chyba, że on sam. Kapitan był bowiem niepokorny.
Nie raz i nie dwa zdarzyło mu się wejść w konflikt z prawem, nadużyć napojów wyskokowych, albo złamać jakieś kobiece serce. Wszystko to jednak uchodziło mu na sucho - do czasu, aż w Sylwestra 1944 roku mocno zabalował z jedną Szwedką i... zapomniał wrócić na pokład swojego okrętu.
Gdy w końcu pojawił się na miejscu, groził mu sąd polowy, co zwykle kończyło się standardowym wyrokiem. Czyli karą śmierci. Jedyne, co mogło uratować kapitanowi życie, to jakieś spektakularne zwycięstwo.
Trio kaput
Zmotywowany kapitan Aleksander wspiął się na wyżyny swoich umiejętności (w sumie trudno mu się dziwić), a poza tym - dopisało mu szczęście. Bardzo szybko po wyruszeniu w morze natknął się na „Gustloffa", którego natychmiast storpedował, posyłając na dno ok. 8 (choć niektórzy podają, że 10) tysięcy Niemców.
Dziesięć dni później ten sam los spotkał „Steubena", co kosztowało życie kolejnych 4,5 tysiąca niemieckich żołnierzy. „Goya” poszedł na dno niedługo później, pochłaniając 6 tys. ofiar. Ale to już zasługa innego dowódcy, kpt. Władimira Konowałowa.
Aleksander, jak na człowieka z fantazją przystało, nie wystrzelał jednak torped tak po prostu. Każda miała osobną dedykację, co znów doprowadziło do małego, niepoprawnego politycznie zgrzytu. „Gustloff” został bowiem poczęstowany trzema torpedami: na pierwszej Aleksander umieścił napis „Za Ojczyznę”, na kolejnej - „Za naród sowiecki”, zaś na trzeciej - „Za Leningrad”. Czwarta torpeda, opatrzona dedykacją „Za Stalina”... zablokowała się. Czyżby obstrukcja?
Czy tak można?
Na pokładzie zatopionych Bałtyckich Trojaczków znajdowali się przede wszystkim niemieccy oficerowie. Jednak nie tylko. Ponieważ statki były duże, dowództwo zgodziło się, by w ramach niesławnej operacji Hannibal na pokład mogli zabrać się również niemieccy cywile. Ilu ich było, tego dokładnie nie wiadomo, bowiem wobec ogólnej paniki trudno było utrzymać zwyczajowy ordnung.
Faktem jest jednak, że uczestniczące w operacji statki albo same posiadały uzbrojenie, albo pływały w eskorcie okrętów wojennych, więc zgodnie z prawem międzynarodowym, można było je atakować bez uprzedzenia. Zresztą ci, którzy się na nich ewakuowali, akurat coś tak prozaicznego, jak prawo czy dobro cywilów, mieli od lat w szczerym poważaniu.
Tagi: Gustloff, Steuben, Goya, statek,