TYP: a1

Jak spłacić zdechłego konia?

środa, 4 kwietnia 2018
Anna Ciężadło

Jeśli mówimy o koniach i morzu, zazwyczaj chodzi nam o pewną śmieszną rybkę, u której tata jest mamą, a pływanie w jakimś określonym kierunku stanowi nie lada wyzwanie. Tym razem jednak chcemy Wam opowiedzieć o zupełnie innym zwierzaku i przypomnieć dawną żeglarską procedurę, związaną z koniem jak najbardziej lądowym. Oraz martwym. I w dodatku kupionym na kredyt.

 

[t][/t] [s]Fot. Wikipedia[/s]

O co chodzi?

Dawnymi czasy marynarze jeszcze przed wyruszeniem na rejs dostawali spore zaliczki. Był to proceder wywołany nie tyle hojnością pracodawców, ile faktem, że szansa, iż niektórzy z marynarzy wcale nie wrócą do domu, była całkiem realna. Należałoby więc zapewnić rodzinie takiego delikwenta jakieś środki do życia do czasu, aż wróci. O ile wróci. Co jak wiemy, stanowiło wariant optymistyczny.

Niestety, marynarz to też człowiek - i w dodatku zwykle facet. Czyli obiekt niejako z definicji posiadający pewne ograniczenia: na przykład całkowitą niezdolność do planowania. Nic zatem dziwnego, że skoro już chwilowo był przy kasie, odczuwał nieodpartą chęć, by natychmiast puścić ją w obieg i kupić coś fajnego: postawić wszystkim kolejkę, spędzić czas w miłym towarzystwie, i tak dalej; jednym słowem - nabyć przysłowiowego „zdechłego konia”.

 

Zgubne skutki

Pamiętajmy, że rejsy zwykle trwały kilka miesięcy, toteż zaliczka musiała być spora: najczęściej wynosiła ona przynajmniej równowartość miesięcznych zarobków. Po co aż tyle? Otóż poza tym, że kwota ta mogła zostać spożytkowana na bieżące potrzeby rodziny marynarza, miała też służyć mu do zakupienia sprzętu i ubrania, niezbędnych podczas rejsu.

W praktyce jednak kasa zostawała upłynniona w portowej tawernie, co skutkowało pewnymi niedostatkami w wyposażeniu oraz skłaniało do przemyśleń na temat natury czasu. Ten pędzony w tawernach mijał bowiem błyskawicznie - za to podczas rejsu ciągnął się niemiłosiernie, tym bardziej, że marynarz miał bolesną świadomość, iż pracuje „za darmo” - czyli zapracowuje na przetrwonioną już zaliczkę.

 

Impreza

Po upływie mniej więcej miesiąca, czyli po spłaceniu przeklętego konia, morale załogi wyraźnie rosło - a na pokładzie odbywało się wówczas wielkie święto. Przede wszystkim, przed celebracją przygotowywano niezbędny artefakt w postaci kukły konia, wykonanej głównie z siana oraz z piasku do szorowania pokładu. Następnie najstarszy stażem marynarz wcielał się w rolę tzw. Staruszka (czyli Poor Old Man) i zasiadał na rufie, by czuwać nad przebiegiem całej ceremonii.

Kukłę bezlitośnie przeciągano wzdłuż pokładu, a za tę fatygę Staruszek wypłacał ciągnącym po uczciwej porcji rumu, co podnosiło im morale jeszcze bardziej. Wszystko odbywało się przy wtórze szanty „Poor Old Man”, albo „The Dead Horse” oraz przy ogólnej aprobacie całej załogi, która również raczyła się ulubionym napojem piratów.

Na koniec kukła była wciągana na nok rei, gdzie czekał już najmłodszy wiekiem załogant, uzbrojony w nóż, po czym zgrabnym ruchem odcinał linę, raz na zawsze pogrążając konia w odmętach morza. W ten symboliczny sposób odcinano się więc od długu, przeszłości, monotonii oraz kiepskich decyzji - i rozpoczynano zupełnie nowe życie. Do czasu następnego rejsu i zainkasowania kolejnej zaliczki J

 

 

 

 

 

 

 

Tagi: koń, zwyczaje, marynarz, zaliczka
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 23 listopada

Francis Joyon na trimaranie IDEC wyruszył z Brestu samotnie w okołoziemski rejs z zamiarem pobicia rekordu Ellen MacArthur; zameldował się na mecie po 57 dniach żeglugi, poprawiając poprzedni rekord o dwa tygodnie.
piątek, 23 listopada 2007