Kiedy zapytamy o najbardziej znaną katastrofę morską, zapewnie padnie odpowiedź, że zatonięcie Tytanica. Oczywiście, katastrofa była spektakularna i śmierć poniosło wielu ludzi… Jednak to inny statek i inna tragedia zasługuję na miano największej w historii morskiej katastrofy. I to takiej, która miała miejsce na Bałtyku. Dziś przypada jej rocznica – rocznica zatonięcia Wilhelma Gustloffa.
MS Wilhelm Gustloff powstał w hamburskiej stoczni firmy Blohm und Voss w 1937 roku. Statek miał 208,5 m długości i pojemność 25484 BRT, rozwijał też prędkość 15,5 węzła. Posiadał 221 kabin dwuosobowych i 239 czteroosobowych. Liczba miejsc pasażerskich wynosiła 1465 w jednej klasie, załoga liczyła około 500 osób – i kiedy wchodził do służby, był jednym z największych niemieckich statków pasażerskich. I był pierwszym w historii jednoklasowym wycieczkowcem świata. Na jedna klasę zdecydowano się świadomie – Gustloff miał być przeznaczony dla „ludu”, bez faworyzowania klas wyższych.
Przed wybuchem wojny statek zrealizował ok. 50 rejsów.
Kiedy wybuchła wojna
Jednak kiedy wybuchła II wojna światowa, nikt już nie pozwalał sobie na rekreacyjne wycieczki, a „Gustloffa” przerobiono najpierw na jednostkę szpitalną. Potem został przejęty przez Kriegsmarine jako jednostka pomocnicza - hulk koszarowy dla personelu jednostki szkolnej U-Bootwaffe. Służył również do transportu wojska. Miał zamontowaną broń przeciwlotniczą i wyposażony był w wyrzutnie bomb głębinowych.
Do 1945 roku cumował w Gdyni. Jednak ofensywa sowietów spowodowała, że trzeba było ewakuować zarówno niemieckich żołnierzy, jak i niemiecką ludność cywilną z Kurlandii, Prus Wschodnich oraz z tzw. Korytarza polskiego. Akcja zyskała nazwę Operacji Hannibal.
Ostatni rejs
W swój ostatni rejs „Wilhelm Gustloff” wyruszył 30 stycznia 1945 roku pod eskortą torpedowca „Löwe”. Przez długi czas liczbę pasażerów statku szacowano na podstawie list i wynosiła ona 6,6 tys. osób. Jednak badania, a szczególnie relacje ocalałych z katastrofy wykazały, że długo po zamknięciu list na pokład statku przyjmowano uciekinierów, przerażonych możliwością pozostania w Gdyni. I choć tak naprawdę ostateczna liczba pasażerów nigdy nie zostanie potwierdzona, według szacunków było to znacznie powyżej 10 tys. osób. Czy byli to żołnierze? Nie. Na pokładzie znalazło się znalazło się 173 członków załogi, 918 oficerów i marynarzy z II dywizji szkolnej okrętów podwodnych, 373 kobiety z pomocniczego korpusu Kriegsmarine, które były wojskowymi telefonistkami, telegrafistkami, maszynistkami, kreślarkami czy pielęgniarkami i 162 rannych żołnierzy Wehrmachtu. Reszta to uciekinierzy – przeważnie kobiety z dziećmi. Dla przykładu Titanikiem płynęło 2,2 tys. pasażerów i członków załogi, a ocalało około 700.
O godzinie 21:16 czasu pokładowego na wysokości Ulinii k. latarni morskiej Stilo na wschód od Łeby „Wilhelm Gustloff” został trafiony trzema torpedami, wystrzelonymi przez radziecki okręt podwodny S-13 dowodzony przez komandora podporucznika Aleksandra Marineskę. Pierwsza z nich rozerwała poszycie dziobu. Druga trafiła w środek statku na wysokości basenu pływackiego, a trzecia w maszynownię. Eksplozje wywołały panikę. Niemal natychmiast zginęły wszystkie kobiety ze służby pomocniczej, zakwaterowane na dnie osuszonego basenu. Okręt bardzo szybko przechylił się na lewą burtę. Ludzi skierowano na oszklony pancernymi szybami pokład spacerowy, skąd niemal nikt nie był w stanie wydostać się na pokład. Nie wszystkie szalupy można było spuścić, ba zamarzły żurawiki były zamarznięte – już nie wspominając o tym, że szalup było zbyt mało. O dostęp do łodzi i o tratwy ratunkowe z pokładzie staczano walki - dochodziło do bójek, padały nawet strzały, również samobójcze. Pokład przechylał się coraz bardziej a każdy, kto dostał się do wody, ginął w wyniku hipotermii w ciągu kilku minut.
Około godziny 22:25, 65 minut po storpedowaniu, okręt całkowicie zanurzył się w morzu.
Akcja ratownicza
W akcji ratowania rozbitków z „Gustloff” wyróżniła się m.in. załoga wielkiego torpedowca „T-36” (typu „Elbing”) pod dowództwem kpt. Heringa. Jednak niemieckie jednostki przybyłe na ratunek wydobyły z wody jedynie 1215 żywych rozbitków. Według badań Heinza Schöna (1926-2013), asystenta ochmistrza na „Wilhelmie Gustloffie” a zarazem wieloletniego badacza dziejów „Kadeefu”, samego „Wilhelma Gustloffa” oraz jego zatopienia – liczba ofiar, danymi z dokumentów oraz relacjami ocalałych członków załogi wynosi 6600 osób i jest to obecnie jedyna wartość potwierdzona badaniami. Praktycznie poza kilkudziesięcioma osobami, które zginęły w trakcie wybuchu torped większość ofiar zamarzła w wodzie. Rozbitków jednej z szalup zabiło działo przeciwlotnicze wypadające z rufy okrętu.
Wielu niemieckich badaczy zarzucało dowodzącemu jednostką kapitanowi Marinesko, że nie miał prawa atakować „Gustloffa”, bo statek służył jako szpital, a tego konkretnego dnia przewoził w większości cywilnych uciekinierów – głównie kobiety i dzieci. Jednak Marinesko nie złamał międzynarodowych zasad wojennych. Statek płynął w eskorcie co najmniej jednej uzbrojonej jednostki, nie był oświetlony i nie posiadał oznaczeń szpitalnych, czyli wyraźnych czerwonych krzyży namalowanych w widocznych miejscach. Nie nadał też, jak to powinna zrobić jednostka cywilna lub szpitalna, na ogólnodostępnej częstotliwości informacji o wypłynięciu.
Wrak z historią
Wrak „Wilhelma Gustloffa” leży na dnie morza, na głębokości ok. 45 m, kilkanaście mil na północny wschód od Łeby. Statek był wielokrotnie przeszukiwany przez wyspecjalizowane jednostki, które dostarczyły informacji na temat m.in. zniszczeń, jakie odniósł. Interesowali się też nim radzieccy nurkowie – głównie dzięki pogłosce, że na pokładzie przewożona była słynna „Bursztynowa komnata”, zrabowana przez Niemców w Carskim siole. Tego, że Rosjanie splądrowali wrak, dowiodły badania z 2004 roku. Jednak nie tylko Rosjanie to robili… Ostatecznie w 1994 r. Polska uznała wrak „Wilhelma Gustloffa” za mogiłę wojenną, co wiąże się z zakazem nurkowania nie tylko na sam statek, ale też w promieniu 500 m od niego. W 2013 r., za zgodą polskich władz, we wraku statku pochowano urnę z prochami zmarłego Heinza Schoena, ocalonego z „Gustloffa” i wytrwałego badacza tragedii.
Aktualnie w Muzeum II Wojny Światowej znaleźć możemy dzwon wydobyty przez polskich nurków z Gustloffa
Tagi: Wilhelm Gustloff, katastrofa,