TYP: a1

Złoty pociąg to ściema. Co innego złoty... statek

sobota, 24 lutego 2018
Hanka Ciężadło

Swojego czasu zrobiło się głośno o złotym pociągu, który rzekomo został ukryty gdzieś w okolicach Wałbrzycha. Pociąg miał zawierać ciekawe dokumenty i równie ciekawe dzieła sztuki, a przede wszystkim – arcyciekawe złoto. Dlaczego jego poszukiwania nie przyniosły skutku? Jedna z teorii głosi, że po prostu szukano niewłaściwego środka transportu, bo Niemcy przewozili swoje złoto nie pociągiem, ale statkiem. I chyba nawet wiadomo którym.

Podwodny grobowiec

19 mil morskich od Łeby, na głębokości niemal 50 m spoczywa sobie statek. MS Wilhelm Gustloff. Jednostka, nazwana tak na cześć pana Gustloffa, zamordowanego w 1936 członka NSDAP, była za czasów III Rzeszy okazałym, flagowym motorowcem, wożącym na wakacje kuracjuszy nazistowskiej organizacji „Kraft durch Freude”. Czyli "Siła przez radość". Uroczo, prawda?

Kiedy Niemcy rozpętali wojnę (chociaż niedługo możemy usłyszeć, że zrobił to niejaki F. Dolas), Gustloff został włączony do Kriegsmarine, czyli niemieckiej Marynarki Wojennej. Pełnił tam funkcję bazy dla U-bootów, a okazjonalnie - okrętu szpitalnego.

 

Dzisiaj jest to zaledwie zrujnowany wrak, rozszarpany sowieckimi torpedami, a przy okazji... gigantyczny grobowiec. W chwili, gdy zlokalizowali go Rosjanie, Gustloff miał na pokładzie ok. 10 tys. osób. Zdecydowaną większość stanowili niemieccy oficerowie oraz ich rodziny. Wszyscy uciekali przed Armią Czerwoną, która na wyraźne polecenie Stalina, nie miała zamiaru patyczkować się z wrogami; nie wyłączając niemieckich kobiet i dzieci.

 

Ładunek Gustloffa

W chwili, gdy władze Rzeszy ogłosiły akcję Hannibal, czyli ewakuację z frontu wschodniego (gdzie od zawsze było przekichane, a po 1944 roku to już zupełnie), kto żyw podążył do portu. Dotyczyło to nie tylko niemieckich żołnierzy i oficerów, ale również ich rodzin oraz cywilnych pracowników niemieckiej administracji.

 

Możemy sobie wyobrazić, iż ludzie ci dobrze wiedzieli, że:

a) wbrew temu, co mówił wódz, Blitzkrieg chyba jednak się nie uda, a rasa panów nie zyska należnej jej przestrzeni życiowej;

b) prawdopodobnie nigdy tam nie wrócą;

c) raczej nie spotkają się ze zrozumieniem ani czerwonoarmistów, ani naszym. Należy więc ukraść, ile się da (może nawet mityczny portret upadłej madonny Van Klompa?) i czmychać, póki można.

 

Fakty

30 stycznia 1945 roku Gustloff wyruszył z portu w Gdyni na zachód. Niestety, w tym samym czasie na akcję wyruszyła radziecka łódź podwodna S-13, pod wodzą bardzo zmotywowanego kapitana, który wiedział, że albo upoluje coś wielkiego, albo sam zakończy żywot, bowiem w Sylwestra naraził się swoim przełożonym rażącą niesubordynacją.

 

Zbieg okoliczności sprawił, że obie jednostki spotkały się w okolicy Łeby – i był to koniec niemieckiego motorowca. Ale nie koniec legendy, bowiem ładunek statku do dzisiaj stanowi źródło inspiracji dla zwolenników teorii spiskowych.

 

Wiemy, że Gustloff przewoził przede wszystkim ludzi (nawiasem mówiąc, był mocno przepełniony) i należące do nich wartościowe przedmioty (tzn. należące do nich w chwili katastrofy, a uprzednio zajumane Polakom, Żydom, i kogo tam jeszcze uznano za „podludzia”). Czy jednak przewoził również „nazistowskie złoto”?

 

I poszlaki

Nie ma wątpliwości, że Gustloff posiadał uzbrojenie, płynął w konwoju i był chroniony przez inne okręty. Z 10 tys. obecnych na pokładzie osób, spotkanie z radzieckimi torpedami przeżyło niecałe 900. Tak duża skala katastrofy do pewnego stopnia była efektem radzieckiej zaciekłości, a do pewnego – totalnej paniki i dezorganizacji (a ordnung gdzie?!), jaka nastąpiła po pierwszym trafieniu.

 

Wrak od początku budził spore emocje, choćby ze względu na ilość ofiar, wśród których były również dzieci; pamiętajmy, że nawet, jeśli należały do Hitlerjugend, to jednak byli mali ludzie i ich śmierć w takiej skali zawsze szokuje.

 

Skarb...

Podejrzewano jednak, że statek przewoził również coś innego, niż pasażerowie; nurkowie, eksplorujący wrak Gustloffa, zauważyli w niektórych bulajach kraty, co mogło sugerować, iż były na nim pomieszczenia przeznaczone do przewozu szczególnie cennych towarów.

 

Nurkowie nie znaleźli jednak złota. Co więcej, nie znaleźli go także Rosjanie (a przynajmniej nie pochwalili się tym znaleziskiem), którzy badali wrak w latach '60, wierząc, że znajdą tam Bursztynową Komnatę.

 

Nie zraża to jednak orędowników teorii o nazistowskim złocie, którzy słusznie zauważają, że złoto mogło przecież zostać ukryte w jakimś ciekawym, niedostępnym dla pasażerów ( i mniej dociekliwych nurków) miejscu – choćby w zęzie.

 

Zeznania świadków

Phil Sayers, brytyjski nurek zajmujący się zagadnieniem Gustloffa, stwierdził w wywiadzie udzielonym dziennikowi "The Daily Star", że wrak może kryć sztaby złota o wartości 100 milionów funtów. W przybliżeniu daje to jakieś 3 tony.

 

Skąd pan Sayers czerpie aż tak dokładne informacje? Podobno ich źródłem miał być ocalały z katastrofy telegrafista Gustloffa, który zdradził Brytyjczykowi, iż na własne oczy widział, jak ładowano złoto.

Jeszcze inny załogant, również członek załogi Gustloffa zeznał, iż na pokładzie zlecono mu pilnowanie ciężkich skrzyń, ale jak sam twierdzi, nie dociekał, co w nich było.

 

Okiem sceptyka

Czy te rewelacje mogą mieć coś wspólnego z prawdą? Zwolennicy teorii o złotym statku są przekonani, że tak – i że złoto wciąż jeszcze tam jest, czekając na śmiałków, którzy go wyłowią. Z drugiej strony, jeśli zostało ukryte gdzieś w zęzie, a statek jest rozerwany na strzępy – to czy w ogóle jest czego szukać?

 

Załóżmy, że dane Sayersa są prawdziwe i statek rzeczywiście przewoził 3 tony złota (swoją drogą ciekawe, że załogant nie wiedział, czego pilnuje, ale wiedział dokładnie, ile to waży). Ile miejsca mogłaby zająć taka ilość kruszcu?

Z masy właściwej tego pierwiastka wynika, że kilogram złota to byłby sześcian o boku 3,73 cm (a wydawałoby się, że kostka powinna być większa, prawda?). W takim układzie, trzy tony złota, to będzie trzy tysiące takich kostek. Ilość, jaką spokojnie możemy zamknąć w szafie, albo upchać w różnych zakamarkach zęzy.

 

Wszystko fajnie, ale pozostaje jeszcze pytanie, po co zamontowano kraty w bulajach? A może to była tylko zmyłka, a złoto (o ile oczywiście istniało) popłynęło sobie spokojnie zwykłym kutrem? Ciekawa zagwodzka, prawda?



 

 

 

Tagi: MS Wilhelm Gustloff, katastrofa, zatonięcie
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 22 grudnia

W stoczni Multiplast w Vannes wodowano katamaran "Orange II".
środa, 22 grudnia 2004
Na Barbados dopływa Arkadiusz Pawełek na pontonie "Cena Strachu"; Polak jest drugim człowiekiem na świecie, który pontonem przepłynął Atlantyk (41 dni, 3000 Mm).
wtorek, 22 grudnia 1998
Opłynięcie Hornu przez "Pogorię" pod dowództwem Krzysztofa Baranowskiego.
czwartek, 22 grudnia 1988