Niektórzy biją rekord w opłynięciu świata jak najszybciej, inni mają cel odwrotny – zrobić to trasą jak najdłuższą. Zobaczyć siedem kontynentów, przepłynąć cztery oceany i najzwyczajniej w świecie oderwać się od cywilizacji - tak postanowiła zrobić załoga Wassyla. "7 kontynentów, 4 oceany czyli najdłuższą drogą dookoła Świata" to projekt grupy przyjaciół, którzy postanowili oderwać się od cywilizacji i opłynąć jachtem świat. 20 lutego 2018 roku udało się zamknąć okołoziemską pętlę, ale do Szczecina zostało jeszcze kilka tysięcy mil. Łącznie załoga pokonała dotychczas ok. 35 tys. mil morskich, co zajęło im 2,5 roku.
Wassyl to niewielki, 14-metrowy stalowy jacht, należący do Artura Wassielewskiego. A cała przygoda zaczęła się od innego załoganta, Wojciecha ‘Bola’ Maleiki, który po długim rejsie z Singapuru do Włoch i posmakowaniu morskiego szwendania się zdecydowanie miał ochotę na powtórkę tego szaleństwa i oderwanie się na dłużej od lądowej rzeczywistości. Szukałem punktu zaczepienia i podczas jednego z rejsów na „Pogorii” podzieliłem się pomysłem z Arturem, z którym czasami razem pływaliśmy.. Okazało się, że Artur kupił jacht i jest chętny do organizacji takiego rejsu.
Do pomysłu dość szybko dokooptowali bosmana z Pogorii - Marcina Mieczkowskiego, a resztę załogi dobrali ze swoich znajomych. Idea była taka, że od początku do końca rejsu ma być ta sama załoga. I tak ostatecznie na pokładzie oprócz wspomnianej trójki znaleźli się Magdalena Stryjska, Natalia Ptasińska, Alicja Szybińska i Grzegorz Wassielewski. Znaczną część trasy pokonał także Marek Petryczka oraz Patrycja Bełtowska. Jednak nikomu tak naprawdę z różnych przyczyn – zawodowych, osobistych i losowych – nie udało się pokonać całości trasy.
Zapytani, czy trudno było się zdecydować na spędzenie dwóch lat w rejsie Wojtek i Natalia twierdzą, że najtrudniejsze chwile są jeszcze przed nimi. A zdecydowanie się na rejs było dość łatwe, wystarczyło zmienić myślenie z „chcę to zrobić” na „robię to”. Jak się to zrobi to problemy znikają. Trzeba było wziąć urlop bezpłatny, zamknąć działalność gospodarczą i tyle. Ludzi przed długimi podróżami tak naprawdę wstrzymują małe dzieci i kredyty we frankach – mówi Wojtek. Natalia akurat wtedy znajdowała się u progu życiowych decyzji: Właśnie kończyła pierwszy etap studiów i musiała zebrać fundusze na rejs. Ale decyzja była o tyle łatwiejsza, że i tak po studiach jest się w momencie zastanawiania się, co dalej. Na dwa dni przed wypłynięciem obroniła licencjat.
Oczywiście, sama podróż to nie była bułka z masłem, biorąc pod uwagę trasę rejsu, z opłynięciem Hornu, odwiedzeniem lodowców Patagonii, zawinięciem na odległe wyspy Pacyfiku oraz opanowaniem chaosu w Azji. Ale, jak mówią załoganci, na jachcie stres jest zupełnie inny niż na lądzie. Zadaniowy, związany z konkretnymi sytuacjami, np. kiedy trzeba coś naprawić. Był też moment, kiedy Wojtek został sam z Natalią i jak wyznaje dziewczyna, towarzyszył jej wtedy lęk. A dokładniej, czy gdyby coś stało się Wojtkowi, dałaby sobie radę, czy dałaby radę mu pomóc jeśli by wypadł za burtę. Zresztą sytuacje awaryjne też się zdarzały, podobnie jak niebezpieczeństwa, bo nie wszystkie porty świata są idyllicznie spokojne – np. Brazylia czy Papua Nowa Gwinea należą do tych krajów, gdzie trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Zdarzyło się, że w nocy ktoś wszedł na pokład i do kabiny nawigacyjnej i ukradł parę rzeczy. Natalia została napadnięta w Brazylii gdzie ją okradziono. Ale bogactwo otaczającego ich świata i zupełnie inny rytm życia rekompensowały minusy. Wspominają kolorowy świat raf koralowych, nurkowanie wśród rekinów, pływanie z wielorybem. Oboje wspominają też szalone skoki z lianami z wysokich wież na jednej z wysp Vanuatu. To tradycyjne zajęcie tubylców, które mają okazję podziwiać tylko nieliczni. Festiwal Heiva, czyli tańce i śpiewy odbywające się corocznie na Polinezji Francuskiej, podziwiali na wielu wyspach Pacyfiku. Wspominają o ogromnej życzliwość i gościnność ludzi na wyspach Pacyfiku, a także ich zupełną bezinteresowność. Zdarzały się i niespodzianki – na jednej z małych wysepek Markizów, usłyszeli w kościele podczas mszy… hymn Zlotu Młodzieży w Krakowie, oczywiście w wersji polinezyjskiej. Natalia, jako Krakowianka szybko się dogadała z tymi, którzy się do Krakowa na zlot wybierali.
Czas podczas rejsu zdecydowanie płynie inaczej. Wojtek w pewnym momencie się zorientował, że od wielu miesięcy chodzi po jachcie i lądzie bez telefonu i zegarka, poczuł wtedy prawdziwą wolność. W Patagonii zdarzyło im się płynąć 1000 km podczas których nie mijali żadnych miejscowości, domów, ludzi… totalna pustka. Na jej końcu na jednej z niewielkich wysp, zapłynęli do niewielkiej wioski 0 Puerto Eden, którą zamieszkuje ok. 70 osób, potomków Indian Patagońskich. Świat podczas rejsu jest znacznie prostszy, zwłaszcza ten wyspiarski – wspomina Wojtek. Mieszkają tam porządni ludzie, życzliwi, pomocni… zarówno dla siebie jak i dla nielicznych przyjezdnych. Na jednej z nich - Palmerston, osadnicy sami transportują pasażerów z kotwicowiska na ląd (i to dlatego że przesmyk przez rafę jest bardzo niebezpieczny), a na miejscu Cię karmią, zabawiają, dostarczają rozrywki, nie oczekując nic w zamian. No, chyba że żeglarze mieli by na zbyciu akurat żarówkę… Mieszkańcy tej wyspy sprzeciwiają się budowie lokalnego lotniska, mówiąc cywilizacji stanowcze „nie”. Lotnisko to turyści, turyści to kurorty. Im jest dobrze tak jak jest, wystarcza kilkunastu żeglarzy odwiedzających ich rocznie. Ci przekazują sobie informacje o takich ciekawych miejscach, zwyczajach i obowiązującej walucie (chociażby wspomniane żarówki).
Po dwóch i pół roku żeglarskiej włóczęgi pora na powrót do normalności. Nie znaczy to jednak, że Bolo i Natalia porzucają marzenia o dalekich wyprawach. Myśli cały czas krążą wokół miejs, do których warto by się wybrać następnym razem. Z pewnością nie usiedzą na lądzie zbyt długo.
Rejs nadal trwa, a o tym co przeżyli możecie poczytać i pooglądać na ich stronie wassyl360.com, oraz na fejsbukowym fanpage'u wassyl360.
Tagi: s/y Wassyl, rejs, wyprawa