To policzmy dokładnie, ile mamy obecnie sprawnych okrętów podwodnych? Otóż to. Okrągłe zero.
Jak już pisaliśmy w tym tygodniu, ORP Orzeł przechodzi właśnie kolejny remont, a zajmuje się nim PGZ Stocznia Wojenna. Zakres prac jest naprawdę szeroki, zaś renowacja ma potrwać około 150 dni. Pozostaje jednak pytanie, czy naprawa wysłużonej jednostki jakoś znacząco poprawi naszą sytuację?
Dlaczego jest tak źle?
ORP Orzeł, mimo dawno osiągniętej pełnoletniości, wciąż pozostaje w eksploatacji. Być może przez to, że nie mamy innej opcji, a może dlatego, że jest to solidna, radziecka konstrukcja (tak, radziecka – został przyjęty do służby 29 kwietnia 1986 roku, a zwodowano go rok wcześniej w stoczni Krasnoje Sormowo). Orzeł jest obecnie jednym z najstarszych okrętów projektu 877E w czynnej służbie. Warto jednak zastanowić się, dlaczego stanowi on całe 100% naszych okrętów podwodnych?
Zacznijmy od tego, że pod względem liczebności okrętów podwodnych nigdy nie byliśmy w światowej, ani nawet europejskiej czołówce. W całej historii marynarki wojennej mieliśmy ich łącznie 25 sztuk. Taki stan rzeczy nie wynika bynajmniej z niefrasobliwości lub niedoceniania roli, jaką odgrywają tego typu jednostki podczas działań wojennych. Niedostatki w tej kwestii są raczej efektem historii Polski.
O ile pomysły wyposażenia naszej marynarki wojennej w okręty podwodne pojawiły się już w 1919 roku, o tyle realna szansa na wprowadzenia ich w życie nastąpiła dopiero w 1926 roku, kiedy udzielono nam specjalnych kredytów. Co było wcześniej? Przede wszystkim nie było Polski.
Potem przez chwilę była, a jeszcze później wpadli do nas z kurtuazyjną wizytą sąsiedzi. Niektórzy zostali na dłużej, aż do 1989 roku. Efekty tych wszystkich wydarzeń utrzymują się do dzisiaj, a jednym z nich jest chroniczny brak okrętów podwodnych (jednostki muzealne typu Kobben pomińmy milczeniem).
Jakie mamy pomysły na przyszłość?
Doskonałe pytanie. Warto przypomnieć, że polska marynarka wojenna miała w planach pozyskanie nowych jednostek w ramach projektu Orka, jednak z różnych względów nic z tego nie wyszło. ORP Orzeł nadal pozostaje więc naszym jedynym okrętem podwodnym. Na dodatek w 2017 roku wybuchł na nim poważny pożar. Jednostkę przywrócono co prawda do sprawności, ale nadal jest ona daleka od współczesnych standardów. W maju tego roku pełniący na niej służbę marynarze napisali list otwarty z prośbą o pomoc – podkreślali, że każde wyjście w morze grozi zatonięciem i śmiercią załogi, a winę za ten stan ponoszą władze, ze szczegónym uwaględnienem ministra obrony narodowej oraz premiera.
Faktem jest, że dramatycznie potrzebujemy nowych okrętów podwodnych. Nie może być tak, że tracimy na pół roku zdolności operacyjne, bo nasza jedyna, zabytkowa jednostka jest w remoncie. Czy znajdą się środki na nowe, albo chociaż używane okręty? Mocno trzymamy kciuki, żeby tak się stało. Bo inaczej pozostanie nam znaleźć w odmętach Morza Północnego innego Orła – tego legendarnego, zwodowanego w 1938. Chociaż nie, może lepiej nie. Istnieje bowiem obawa, że nasi włodarze dojdą do wniosku, iż jest w całkiem dobrym stanie i da się nim jeszcze popływać.
Tagi: ORP Orzeł, remont, okręt podwodny, marynarka wojenna, historia