Papuga jaką od rodaków zamieszkałych nad Amazonką otrzymali uczniowie gdyńskiej szkoły morskiej, przybyli w 1930 roku pod żaglami nowo zakupionego "Daru Pomorza" do Brazylii, była prawdziwą pięknością.
Jaskrawo żółty i zakrzywiony dziób, ułatwiający jej zdobywanie pożywienia wśród bogatego drzewostanu amazońskiej dżungli, żółte plamy wokół wesołych oczu, czerwony łebek i czerwone podbrzusze, wspaniałe skrzydła w niebieskim kolorze i długi błękitny ogon oraz żółte nogi o dwóch chwytliwych palcach z przodu i dwóch z tyłu czyniły z niej istną miss piękności całej ptasiej rodziny. Był to więc nie tylko bajecznie kolorowy ptak, ale także – jak się wkrótce wszyscy przekonali – okaz niezwykle spostrzegawczy i pojętny, z wyjątkową łatwością przyswajający sobie zawiłości... polskiej mowy.
- Wszyscy ją lubili – opowiadał jeden z uczestników tego rejsu. – Szybko nauczyła się żeglarskich komend i rozkazów, ale też i siarczystych przekleństw marynarskich jakie przy tej okazji nieraz padały...
Zdarzyło się jednak, że ta znajomość języka polskiego spowodowała niemałe zamieszanie na otwartym Atlantyku. Piękna papuga spała gdzieś w olinowaniu, gdy nagle mocniejsza fala uderzyła w burtę, a wiatr mocniej dmuchnął ze sztormową siłą.
- Alarm! Alaaarm! – rozwrzeszczało się nagle rozbudzone ptaszysko. – Do żagli! Wachta do żagli! Szybciej, szybciej... Wachtowi, spokojnie wypoczywający i przysypiający na zwojach lin pod masztami, zerwali się na równe nogi. Byli przekonani, że to Pan Drugi goni ich do przed sztormowego czynu, szybko pobiegli na swoje stanowiska pracy.
- Szybciej do jasnej cholery – darła się papuga. – Do żagli, do żagli!
Gdy nareszcie spostrzegli kto wywołał ich do zbędnego czynu, brzydko zaklęli, pognali papugę na najwyższy reling grotmasztu, skąd wykrzykiwała na prześladowców najwulgarniejsze przekleństwa.
- Cholera jasna, kurwa mać! Głupie zbóje, głupie... cholera jasna!
Po powrocie "Daru" do Gdyni nie bardzo było wiadomo co z papugą zrobić. Ponieważ jednak bardzo spodobała się biskupowi Stanisławowi Okuniewskiemu, który przed wojną był patronem ludzi morza, piękna ara pojechała do Pelplina. Gdy wszakże zacni księżulkowie z otoczenia biskupa poznali jej grubiańskie słownictwo, uszy im zwiędły. W obronie wartości chrześcijańskich i językowej poprawności w biskupim pałacu, chcieli to straszne ptaszysko wyrzucić za okno, gdzie wśród drzew biskupiego parku miałoby egzystować. Ale biskup załagodził sprawę.
- Trzeba ją poddać reedukacji – perswadował. – Ludzie morza nie są święci, używają dosadnego języka, więc i takiego się nauczyła. Ale u nas trzeba ją nauczyć świętych słów i modlitwy. Amazońskie ary są wyjątkowo pojętne, nauczy się mówić po bożemu.
Póki co, księżulkowie zabrali klatkę z piękną arą do bocznego pomieszczenia, przykryli starą sutanną, odsłaniając zaś dzienne światło, wbijali jej w głowę nowe słowa o świątobliwej treści. Po paru miesiącach trudnych rekolekcji papuga otrzepując kolorowe piórka dość gładko recytowała "Ojcze nasz..." i "Zdrowaś Mario...", choć z wyraźnym zadowoleniem wypowiadała ostatnie słowo modlitwy.
Amen – wołała, ale nieraz przypominając sobie marynarskie czasy, dodawała ku zdziwieniu pelplińskich duchownych: - Amen, do jasnej cholery!
"DAR MŁODZIEŻY" POD PIRACKĄ BANDERĄByło to w Falmouth, jednym z etapowych portów Operacji Żagiel '82. Przy kei stała nasza fregata "Dar Młodzieży", przy jej lewej burcie cumowała "Pogoria", dalej holenderski szkuner gaflowy "Eendracht" i inne żaglowce biorące udział w tej wielkiej imprezie. Niedaleko stał też angielski szkuner "Malcom Miller", z dziewczętami na pokładzie, dowodzonymi przez oficerów Royal Navy. Szesnasto-, najwyżej siedemnastoletnie panienki dumne były przy tym z prawdziwej, na najwyższym maszcie powiewającej... pirackiej flagi.
Tę właśnie czarną flagę pewnej nocy skradli córom Albionu młodzi Holendrzy. Widząc swoją flagę na maszcie "Eendrachta", do głębi oburzone panienki przyszły w delegacji na pokład "Daru Młodzieży".
- Pomóżcie – prosiła piersiasta "piratka". – Niderlandzcy złodzieje nie mogą triumfować. Oni wprawdzie pilnują zdobyczy, ale polscy dżentelmeni chyba nie zawiodą...
Mile podłechtani "polscy dżentelmeni" ze szkół morskich Gdyni i Szczecina popatrzyli na siebie.
- Of course – zgodzili się. – Ale przy okazji wytniemy Holendrom specjalny numer. W miejsce pirackiej flagi powiesimy im majtki. Nie ma lekko, wyskakuj z tego ubioru...
Przewodnicząca delegacji, której stanik numer 5 najwyraźniej pękał w szwach, parsknęła najpierw śmiechem, ale odwróciwszy się, zgrabnym ruchem ściągnęła białe, również potężnych rozmiarów dessous. Z nastaniem nocy jeden z chłopców, z kocią zręcznością przeszedł po rei na "Pogorię", a następnie zuchwałym skokiem dotarł na reję "Eendrachta". Zrobiwszy co trzeba, tą samą drogą wrócił na "Dar Młodzieży". Rankiem śmiech przeszedł po całym porcie, na "Eendrachcie" wybuchła burza: zamiast pirackiej flagi na jego maszcie powiewały na wietrze majtki pulchnej Angielki. Flaga piracka natomiast, czujnie pilnowana przez polskich chłopców, łopotała na topie grotmasztu "Daru Młodzieży". Angielskie girls szalały z radości. Ale na przekazanie trofeum nie było już czasu. Żaglowce jeden po drugim ruszały na trasę do Lizbony. W ten sposób "Dar Młodzieży" popłynął w drogę pod piracką banderą. Wprawdzie kpt. ż.w. Tadeusz Olechnowicz nie chciał płynąć z korsarską flagą na grotmaszcie, ale trupia główka ze skrzyżowanymi piszczelami przerzucona na niższy saling prezentowała się równie dobrze.
Uroczyste przekazanie flagi z całusami od żeńskiej załogi "Malcolma Millera", skwapliwie egzekwowanymi przez męską załogę "Daru Młodzieży", obyło się na Targu w Lizbonie. Uszczęśliwione "piratki" trzykrotnie opłynęły dookoła fregatę polską i stojąc w paradzie honorowej, przy każdym mijaniu śródokręcia wznosiły na cześć "polskich dżentelmenów" radosne okrzyki: - Hip, hip, hurra! Ahoooj!
Dyrygowała tymi okrzykami owa piersiasta przewodnicząca delegacji, która podnosząc do góry spódnicę udowadniała jednocześnie, że znów ma na sobie nowe dessous.
ŻEBY WAM FUKAŁO Z ZADKA
Pewnego letniego dnia 2000 roku zdarzyło się w Szczecinie, że z tego samego nabrzeża odpływały w daleki rejs na Karaiby dwa pełnomorskie jachty: polski i czeski. Na pożegnanie z żeglarzami przybyły dwie grupy przyjaciół, znajomych i członków rodzin. Były całusy, ostatnie uściski i dobre rady, ale gdy zrzucono cumy i obie jednostki odsuwać się zaczęły od kei, padły ostatnie życzenia.
- Dobrych wiatrów – wołali Polacy. – Niech wam zawsze dmuchają z rufy...
- Żeby wam dobrze – wołali Czesi do odpływających pobratymców – fukało z zadka...