„Wenecja tonie”, słyszymy od lat. Trudno przeoczyć ten fakt - a jeśliby nawet komuś udała się ta sztuka, niezawodne media z pewnością go o tym poinformują. A przy okazji wypomną mu, że to przez ocieplenie klimatu i topniejące lodowce, zatem powinniśmy natychmiast zaprzestać używania prądu, przemieszczania się samochodami oraz puszczania bąków.
Sęk w tym, że to wszystko… wielka ściema. Wenecja rzeczywiście tonie - ale przyczyny tego stanu rzeczy są zupełnie inne.
Kłopoty z wodą
Wenecja właściwie od zawsze miała problem z wodą - ta słona uparcie wdzierała się tam, gdzie jej wcale nie chciano, zaś tej słodkiej ewidentnie brakowało. Ludzie radzili sobie więc, jak mogli: wodę czerpano między innymi ze spływającej rynnami deszczówki, ale też dowożono na łodziach - powstał nawet specjalny cech ludzi, trudniących się wyłącznie tym fachem.
Wszystkie te sposoby zbladły jednak przy najskuteczniejszym, jakim okazała się eksploatacja wód podziemnych. Niestety natura, instalując podziemne złoża wody, zupełnie nie doceniła skali pragnienia, jakie dokuczać będzie ludziom. A ponieważ Wenecja to dosyć popularny kierunek wakacyjnych wojaży, woda musiała zaspokoić pragnienie nie tylko rodowitych wenecjan, ale i połowy świata, zaludniającej lokalne kawiarenki i hotele.
Ups!
Warto przy tym wspomnieć, jakie znaczenie ma woda skryta pod ziemią dla obiektów znajdujących się na jej powierzchni. Zbiornik podziemnej wody to - wbrew naszym wyobrażeniom - niekoniecznie jest podziemny basen. Znacznie częściej jest to warstwa wodonośna, na którą tworzy jakiś rodzaj przepuszczalnych skał, nasiąkniętych wodą.
Jeśli w nadmiernym stopniu odpompujemy tę wodę, zostaną suche skały - i ich właściwości fizyczne będą inne, niż były tych mokrych. Krótko mówiąc, skały będą osiadać. I to, co na nich zbudowano, również. Taki problem występuje zresztą nie tylko w Wenecji, ale też w innych częściach świata, gdzie na niewielkiej przestrzeni przebywa wielu ludzi - np. w Bangkoku czy Meksyku.
Fizyka
Niezależnie od wszelkich działań związanych z eksploatacją wód podziemnych, na sytuację Wenecji wpływa jeszcze jedno - fizyka. A z jej prawami raczej nie da się negocjować.
W dawnej Wenecji domy miały co najwyżej dwie kondygnacje. Obecna, nowa Wenecja, prezentuje się nieco bardziej okazale i wywiera niemały nacisk na okoliczne grunty. Innymi słowy, miasto zapada się pod własnym ciężarem. Nie jest to odosobniony przypadek, jednak ze względu na poziom popularności (i wody w kanałach) jest chyba najbardziej spektakularny.
Proces polegający na powolnym obniżaniu się pewnych obszarów skorupy ziemskiej nazywa się fachowo subsydencją. Subsydencja zachodzi zupełnie naturalnie (to dlatego starożytne świątynie zwykle bywają zakopane), ale niekiedy jej przyspieszenie jest skutkiem działalności człowieka.
Wybudowanie obiektu o znacznym ciężarze (np. zbiornika wodnego, albo miasta) sprawia, że grunt w okolicy osiada znacznie szybciej, niż zwykle. Klika lat temu mogliśmy zresztą obserwować podobny proces na żywo, podczas budowy Shanghai Tower; zanim jeszcze ten drapacz chmur został ukończony, jego ciężar spowodował poważne pęknięcia w okolicznych ulicach.
I co dalej?
Niezależnie od przyczyn tonięcia Wenecji, byłoby nam szkoda takiego pięknego miasta. Nic dziwnego, że ludzie robią wiele, by je uratować - pierwszy program pt. „Ratujmy Wenecję” UNESCO rozpoczęło w… 1966 roku; tuż po powodzi, która ukazała skalę problemu.
Pomysłów na ratowanie miasta jest wiele - a najpoważniejszym z nich wydaje się być budowa systemu ruchomych zapór, chroniących Wenecję przed zalaniem. Dlaczego ruchomych? Cóż… czy zastanawialiście się kiedyś, jak działa wenecka kanalizacja? Oczywiście, współczesne budynki posiadają równie współczesne rozwiązania, ale większość zabytkowych budowli opiera się na systemie popularnym we wszystkich średniowiecznych miastach: składa się na niego rura, odprowadzająca ścieki bezpośrednio do kanałów. Wenecjanie mogli sobie na to pozwolić, ponieważ kanały ulegają „samooczyszczaniu” odprowadzając ścieki do morza. System stałych zapór skutecznie uniemożliwiłby ten proces - i zamiast zalanego miasta, mielibyśmy bombę biologiczną.
Pozostaje mieć nadzieję, że Wenecję jednak da się uratować - a przynajmniej mocno spowolnić proces jej tonięcia. A jeśli nie? Hmm, pozostaje nam chyba zaopatrzyć się w sprzęt do nurkowania. Też będzie fajnie, chociaż kawusi na Placu św. Marka już nie wypijemy.
Tagi: Wenecja, kanalizacja, turystyka